Niestety płyta o wdzięcznej nazwie 'When The Morning Comes' nie jest udana. Słuchając tej płyty, cały powtarzałem : 'to już słyszałem', 'to nic nowego'. Pod względem muzycznym Larsen cofnęła się do pierwszej płyty. Kompozycje są po prostu nudne. Proste utworki, ale melodia nie zostaje w głowie. A to dla mnie duży minus każdej płyty. Dla porównania takie 'What If ' z poprzedniej płyty, pamiętam i potrafię zanucić do dziś. Utwory z nowej płyty, nie zostają w głowie nawet po 10 czy 11 przesłuchaniu. Pod względem aranżacji płyta również nie należy do czołówki. Tekstowo tym razem przeciętnie, a tekst ' I don't want to talk about it' to kwintesencja naiwności tekstów rodem z nurtu tzw. euro-popu lat 90, który królował na MTV czy VIVIE. Mam takie nieodparte wrażenie, że Marit po prostu wydała płytę, żeby o niej nie zapomniano. Ona utworów z tej płyty nie czuje. Nie słychać w tym zaangażowania, ani serducha.
Wolę żeby wydawała płytę raz na 6-7 lat ale żeby to było JAKIEŚ. Ta płyta jest idealna do grania w tle, tak aby coś grało w tle. Jedyne co fajne to ten kapitalny, bardzo dziewczęcy głos Marit. Głosowo jest w najwyższej formie, ale na płycie coś nie zagrało. Można się było poczuć jak wyborca PO. Najpierw ogromny entuzjazm a potem jedno wielkie, ogromne
ogólna ocena: 2,2/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz