piątek, 29 listopada 2013

O podwójnym debiucie Nawałki słów kilka.

Ten tekst, będzie inny niż dotychczasowe o futbolu. Wystawię po prostu oceny zawodników, nie rozpisując się zanadto. Oceniał będę w skali szkolnej 1-6.

Artur Boruc-4. Przy bramkach w meczu ze Słowacją, nie miał nic do powiedzenia. Wybronił  co miał wybronić i nic ponadto. Kilka razy nas uratował od jeszcze większego blamażu.

Wojciech Szczęsny- 3,5. W meczu z Irlandią, nie miał za dużo pracy, zresztą obu ekip nie kwapili się do
atakowania. Na dzień dzisiejszy moim zdaniem bramkarz nr 2 w kadrze

Paweł Olkowski- 2. na początku meczu ze Słowacją kilka razy się dobrze włączał w akcje ofensywne, a potem nagle zgasł. W defensywie dużo gorszy, często ogrywany. Na pewno zbawcą obrony nie będzie.

Artur Jędrzejczyk- 2. W parze na Kamińskim na środku obrony wyczyniali 'cuda na kiju'. Mocno niepewny, przestraszony. Kandydat na stopera reprezentacji musi być mieć chłodną głowę.

Marcin Kamiński-1. Bardzo dobrze określił go portal  'Weszło!'. Uznawany jest za bardzo zdolnego od wtorku do czwartku, gdy nie gra liga. Potrafi zagrać dobrze, by jednak jednym nieudanym zagraniem zamazać dobre wrażenie. Czyli stoper jakich wielu w lidze. Ma 21 lat, pora by okrzepł. Na razie jego miejsce jest tylko w Lechu, jak wróci do formy to można debatować o jego powołaniu czy do kadry u 21/u23 czy pierwszej reprezentacji. Mecz ze Słowacją wybitnie mu nie wyszedł, przy bramce na 0-2 ograny jak przedszkolak.

Rafał Kosznik- 1,5. chyba największy wynalazek Nawałki. Próbował, starał się ale to nie poziom reprezentacji. Po za tym ma 30 lat, a ja nie widziałem dobrego meczu w lidze w jego wykonaniu. To było chyba pierwsze i ostatnie powołanie dla niego. Kwintesencją jego umiejętności był strzał w trybuny wprost w młodego chłopca który złapał jego piłkę.

Jakub Błaszczykowski- 3. Nie potrafił zmobilizować kolegów do walki. Szarpał, walczył, starał się ale to nic nowego. Kapitanem nie jest dobrym, nie potrafi krzyknąć czy zmobilizować partnerów. Nie ma do tego charakteru po prostu. Kuba prochu w tej kadrze już nie wymyśli, ale jest jej niezbędny.

Grzegorz Krychowiak-1,5. Kompletnie zgubił gdzieś formę. Zaliczył duży regres ostatnio.  Przy bramce na 0-1 ograny jak junior, dużo strat, niewidoczny. Jeden z najgorszych o ile nie najgorszy na boisku. Tak dalej nie może grać, Krychowiak musi się ogarnąć, i zmobilizować do dużej dawki treningu aby wrócić do dawnej formy. Bo podobnie jak Kuba jest niezbędny w najważniejszych meczach.

Tomasz Jodłowiec-3. Ambitny, walczący starający się. Kto wie, może największy wygrany meczu ze Słowacją.

Adrian Mierzejewski-1,5. Kompletnie nie rozumiem fenomenu Adriana. To miły, fajny, inteligenty facet ale z ręką na sercu nie potrafię przypomnieć sobie dobrego meczu w kadrze w jego wykonaniu. W meczu ze Słowacją, również słabiutko. Żadne z jego dośrodkowań nie przyniosło najmniejszego zagrożenia, nie mówiąc o bramce. Wydaje mi się że prędzej czy później, Nawałka będzie błagał Obraniaka o powrót do kadry. Fornalik próbował Mierzeja na '10' ale tam się też nie sprawdził. Nie każdy dobry zawodnik klubowy musi błyszczeć w kadrze.

Waldemar Sobota -1. To samo co u Krychowiaka. Kompletnie zagubił formę, bezproduktywny. W obu dwóch meczach.

Robert Lewandowski- 2. Dopóki RL10 nie będzie miał partnera w ataku, (przy czym lewy grałby za plecami drugiego z napastników) to tak to będzie wyglądało. Robert będzie musiał sam rozgrywać, strzelać, i asystować samemu sobie. Eksperyment z kubą za plecami Roberta nie zdał egzaminu. Parę razy zamiast podać wolał sam wykańczać akcję, dosyć egoistyczny.

Gracze z meczu z Irlandią dostaną wspólną ocenę- 1. To co pokazały obydwie ekipy wołało o pomstę do nieba, jeden z najgorszych meczów które widziałem w życiu. Nie wiem w co grali, ale nie w futbol.

Jak według mnie powinna wyglądać pierwsza 11 kadry?

Artur Boruc- od zakończenia kariery przez Jurka Dudka to najlepszy polski bramkarz. Jego bezpośrednim zastępcą powinien być Wojciech Szczęsny.
Łukasz Piszczek- Najlepszy boczny obrońca ostatnich lat, do czasu kontuzji najlepszy prawy obrońca Bundesligi. Po kontuzji wróci jeszcze silniejszy tak myślę. Niektórzy podnosili i nadal podnoszą głosy że człowiek z pewną ciemną kartą w swojej karierze nie powinien być brany pod uwagę, ale do mnie ten argument nie trafia Piszczek swoje odcierpiał.

Tomasz Jodłowiec- Był chyba największym wygranym dwumeczu ze Słowacją i Irlandią. Pewny i skuteczny w odbiorze. Groźny przy stałych fragmentach. Jedyny minus to szybkość, którą przy naszym systemie gry powinien imponować.

Łukasz Szukała- Podstawowy gracz Steauy. Pewny w odbiorze, groźny w powietrzu. W parze z Jodłowcem być może da nam tą stabilność. Gorzej niż Kamiński nie zagra.

Jakub Wawrzyniak- Kuba jest jaki jest, ale nie mamy wyjścia. Nie ma dla niego konkurencji w kraju, niestety.


Grzegorz Krychowiak- Krychowiak w formie to serce i płuca naszej kadry. Musi się zmobilizować do treningu i powrotu do formy. Bez niego nasz środek pola nie istnieje.

Eugen Polanski - Byłby jedynym 'farbowanym' w kadrze. W parze z Krychowiakiem mogliby zaryglować środek pola, po za tym  Polanski potrafi nieźle przylutować zza '16' a tego też trochę kadrze brakuje. Po za tym jest w dobrej formie.

Kuba Błaszczykowski- jeden z tych od których należało by zaczynać ustalanie składu. Z jednym zastrzeżeniem, trzeba zabrać mu opaskę kapitana i dać ją komuś z dwójki  Boruc-Piszczek.  Walory Kuby są znane już dobrze, on ciągnie grę tej kadry, co było widać m.in w meczu z Rosją na euro 2012.

Waldemar Sobota- jeśli tylko przebije się do I składu  w Bruggi, to powinien grać na skrzydle. Szybki, skuteczny, przebojowy z niezłą wrzutką to taki trochę lepszy Sławek Peszko. Ale jak na razie to tylko rezerwowy w Belgii, po za tym nie przekonał mnie do siebie w dwumeczu  ze Słowacją i Irlandią.

Robert Lewandowski- Powinien skupić się tylko na strzelaniu bramek, a nie tak jak do tej pory na rozgrywaniu i podawaniu samemu sobie aby wykończyć akcję. Jest napastnikiem klasy europejskiej i jeśli dostanie do pomocy drugiego napastnika który go odciąży, to pokaże na co go stać

Arkadiusz Milik- to on powinien być partnerem Lewandowskiego. Skuteczny, dobrze grający głową, silny. Potrafi zagrać kombinacyjnie, jeśli utrzyma dobrą dyspozycję to przed nim przyszłość i to w lepszym klubie niż Augsburg.

na boisku wyglądałoby to tak :





EZU cz.12

Kolejna część encyklopedii zespołów ulubionych. Dziś postaram się przedstawić Marit Larsen. Jej muzyka nie siedzi może do końca w moich klimatach, bo gra coś w rodzaju popu z domieszką alternatywy. Z rockiem ma mało wspólnego. Ale ma w sobie tyle wdzięku, uroku, talentu i oryginalnej barwy głosu, że.... z niecierpliwością czekam na każdy jej muzyczny projekt.

Pierwsze wzmianki o tej zdolnej Norweżce, pojawiły się przy tworzeniu zespołu M2M wraz z przyjaciółką z lat dziecinnych Marion Raven. Jednak zespół ten nie należał do najlepszych, Marion Raven też.
Dlatego Marit Larsen postawiła na karierę solową. W 2006 r. światło dzienne ujrzała pierwsza płyta Larsen- Under The Surface. Aczkolwiek zdecydowała się na wydanie jej tylko w Norwegii, wahając się czy zostanie dobrze przyjęta po za ojczyzną. Under The Surface odniosło sukces, a singiel  Don't Save Me grany był niemal wszędzie.   Pierwsza płyta wygrała również MTV Europe Music Awards.  W 2008 r.  wydano drugi album Norweżki- The Chase, promowany mega hitem If a Song Could Get Me you. I kariera Marit rozkwitła na dobre. Latem 2009 roku podpisała umowę z Sony Music, i wydała album If a Song Could Get Me You, zawierający piosenki z dwóch pierwszych płyt. Wydawnictwo to zostało wydane w Niemczech, Austrii i Szwajcarii.  Po pewnym czasie, widząc genialne statystyki sprzedaży wydano ją również w innych krajach Europy, między innymi Polsce.  W 2011 Marit napisała trzecią płytę- Spark. O ile pierwsze płyty były nagrywane, typowo rockowo, bez dodatkowego instrumentarium (tylko bas, gitara, klawisze i wokal) to Spark nagrane było z orkiestrą symfoniczną. I był to udany eksperyment. Płyta wyszła świetnie. Sama Marit również dojrzewa, wraz z kolejnymi płytami. Teksty nie są banalne. A to najważniejsze. Mam nadzieję, że Marit będzie grała to czuje, i kolejne płyty będą obfitowały w nowe przeboje.

sobota, 2 listopada 2013

O kadrze smutnego trenera i nowej kadrze słów kilka...

Po kompletnej klapie projektu kadry według Franciszka Smudy, 10 lipca 2012 miał być przełomowym dniem dla polskiej kadry. Waldemar Fornalik miał być lekiem na wszystkie problemy . I początek był obiecujący. Po falstarcie i porażce z Estonią(inna sprawa że w tym meczu brali udział przegrani zawodnicy Smudy z Euro) naprawdę gra kadry mogła rokować, i wtedy awans na brazylijski mundial był całkiem możliwy.
  Ale zaczęły się eliminacje. I pierwszy mecz okazał się Falstartem. Mimo, iż mecze na takich terenach jak Podgorica zawsze będą ciężkie, to naprawdę mogliśmy tam wygrać. Niestety, w pierwszej kolejności skuteczność, w drugiej żenująca gra w obronie, a w trzeciej idiotyzm Obraniaka pozwoliły nam tylko na remis. A ten mecz był do wygrania. Ale trzeba było wybiegać i wyszarpać to zwycięstwo. A z tym był problem przez całe eliminacje. Drugi mecz eliminacji - z Mołdawią na wyjeździe, jest z gatunku do zapomnienia. Wygraliśmy 2-0, 3 pkt zdobyte. I nadszedł ten mityczny mecz z Anglią na basenie narodowym, którym się wszyscy tak zachwycają. A prawda jest taka, że mecz bardzo przypominał ten z Czarnogórą. Gdybyśmy wybiegali ten mecz i zagrali agresywniej to Anglia nie zremisowałaby tego meczu.  To była najgorsza kadra albionu jaką widziałem od... od niepamiętnych czasów. Nie potrafili nam na poważnie zagrozić. Gdyby nasza największa 'gwiazda' Robert Lewandowski( o którym więcej później) wykorzystał swoje okazje to zdobylibyśmy 3 pkt i nasza sytuacja byłaby zgoła inna na samym końcu. Po meczu z Anglią właśnie się wszystko zaczęło sypać na dobre. Nie wiedzieć czemu, w pierwszym składzie na Ukrainę wyszedł nie powoływany wcześniej przez Fornalika Majewski. W obronie zagrał będący na obrzeżach poważnego futbolu Wasilewski, i olewający ostentacyjnie kadrę Boenisch. Skończyło się kompromitacją. Po siedmiu minutach było po meczu, Ukraińcy dwukrotnie ośmieszyli polską defensywę. Piszczek strzelił co prawda na 2-1, ale to był 'łabędzi śpiew' kadry w tym meczu, Ukraina dobiła nas jeszcze trzecią bramką. Kolejne okazje, których nie wykorzystał miał Robert Lewandowski. Oczywiście po meczu, co później stało się tradycją i trener i zawodnicy robili dobrą minę do złej gry, bredząc coś o 'dobrych momentach', 'braku szczęścia' i 'przyszłości kadry'. Jednak wszystkich przebił Andrzej Strejlau, który stwierdził że gramy już tak jak mieliśmy grać. Kilka dni później przyszedł mecz z San Marino, wygrany 5-0, i znów wszystko było okej. Przynajmniej według selekcjonera. Mecz z Mołdawią, miał być wygrany, mieliśmy zostać w grze o MŚ. Jak się okazało Mołdawianie wyszli zmotywowani na ten mecz i wyszarpali nam punkt. A mogli wygrać, ale świetnie bronił Boruc. Polacy znowu dali popis nieudolności w ataku marnując doskonałe sytuacje na wygranie. I prawdę mówiąc już po tym meczu powinno dojść do zmian w reprezentacji. Ale karawana jechała dalej. W kolejnym meczu- z Czarnogórą wreszcie dzięki uprzejmości obrońcy rywala przełamał się Lewandowski.  Ale oczywiście nie WF, gdyby nie zamieszał w obronie i wstawił Szukały na środek obrony. Na początku II połowy wydawało się, że możemy wygrać, ale z upływem minut oddawaliśmy pole rywalom i Czarnogóra grająca w praktycznie krajowym składzie mogła a nawet powinna wygrać, na szczęście byli bardzo nieskuteczni, więc piłkarze znów mogli mówić, że oni wierzą. Kulminacją naszej nieudolnej gry obronnej był mecz z San Marino. Na prawdę rzadko się zdarza aby poważna europejska reprezentacja, za jąką się nas uważa traciła gola z amatorami. Oczywiście WF nie dał szans młodym, zagrali 'sprawdzeni w bojach' zawodnicy. Na 2 ostatnie mecze powołania dostali Mariusz Lewandowski i Grzegorz Wojtkowiak. Komunikat był jasny. Kto żyw, niech rusza na pomoc kadrze! To nie mogło się udać i się nie udało.  W Kijowie przegraliśmy 0-1 i paradoksalnie to był najlepszy mecz s-kadry w eliminacjach. Przegraliśmy po błędzie Wojtkowiaka, rzuconego na lewą obronę, który nie sięgnął piłki. Ale wreszcie pojawiło się zaangażowanie i walka. Tylko co z tego, skoro było już pozamiatane. Z Anglią przegraliśmy 0-2 i dobrze że nie skończyło się wyżej. Bo Anglicy mieli tyle okazji, co nie mieli przez całe eliminacje. Po tym meczu nastąpił koniec krótkiego ale zapadającego w pamięć projektu Kadra Fornalika.

Co do Lewandowskiego, to nie trafia do mnie argumentacja, że nie strzela bo nie ma sytuacji, bo inni mu nie stwarzają. Bzdura. Miał 100% okazje i z Mołdawią, i z Anglią, i z Ukrainą i Czarnogórą. Trafił tylko 3 razy z amatorami z San Marino i Czarnogórą. To jak na poważnego napastnika to żenujący wynik. Ale Lewandowski nie widzi problemu u siebie. A powinien. Gdyby zaczęło mu zależeć, to wydaje mi się, że strzelił by przynajmniej 70% tego co miał. A może, rację ma jeden z dziennikarzy mówiąc, że lewy to typowy 'dobijacz' z pola karnego, i nie musi idealną sytuację przed pustą bramką aby trafić? Może przy Adamie Nawałce się odblokuje,  i zacznie grać na miarę talentu w kadrze. Może rozwiązaniem będzie drugi napastnik do pary?

Teraz wszystko zależy od Adama Nawałki. Już przy pierwszych powołaniach zadziwił. Powołał Ćwielonga z drugoligowego Bochum, który zbiera średnie recenzje za grę. Marcin Kowalczyk zbiera dobre recenzje za grę w Rosji, więc może będzie antidotum na środek defensywy w polskiej kadrze. Nie dziwi mnie za to brak Glika, z którego WF chciał na siłę zrobić przywódcę obrony, a wiadomo że takim nie będzie nigdy. Polska Kadra potrzebuje szybkich i zwinnych stoperów, Glik obraca się jak słoń w składzie porcelany( gol dla Anglii na 2-0). Jak na razie nowy selekcjoner dostaje ode mnie okres ochronny. Jeśli będzie logicznie wybierał zawodników, i sensownie poukłada taktycznie kadrę, to będę dużym zwolennikiem.

czwartek, 3 października 2013

Katie Melua- Ketevan

Po kapitalnym Secret Symphony dużo sobie obiecywałem po nowej płycie Katie Melua. I po raz kolejny potwierdziło się, że Katevan nie schodzi poniżej pewnego poziomu.
 Wydaniu płyty towarzyszy nie mała symbolika. W 2013 mija dziesięć lat od wydania pierwszej płyty artyski- 'Call of the search'. Jakby tego było mało, Ketevan wydano w dniu 29 urodzin pochodzącej z Gruzji artyski. Melua musiała więc, wspiąć się na wyżyny swoich genialnych zdolności. Moim zdaniem jest to najbardziej dojrzała i osobista płyta Katevan. Nagrała płytę, ze swoimi tekstami, które mimo że zajmują się chyba najbardziej oklepanym tematem na świecie-miłością, nie są banalne jak większość tekstów o miłości( vide Love Story Wilków czy Love is all arround Wet Wet Wet). Na płycie każdy znajdzie coś dla siebie, oprócz wolnych, smętnych ballad również szybsze, gitarowe niekiedy utwory(Shiver and Shake). Mimo, iż na płycie jest dużo ballad, jest ich mniej niż niż na Piece by Piece choćby. Katie jak zawsze zaangażowała całe partie instrumentów smyczkowych i nie tylko do produkcji płyty. To nie wątpliwie dodaje uroku. Na mojego faworyta z tej płyty wyrasta zdecydowanie Idiot School, najbardziej ironiczna i prześmiewcza piosenka na płycie.  I przede wszystkim dobrze zagrana.  
Może to nie jest najlepsza płyta Katie. Może lepsze było Piece by Piece. Ale to jest najbardziej prawdziwa osobista i prawdziwa płyta Melua. A takie płyty są warte najwięcej. Na tej płycie poznajemy prawdziwą, nie schowaną za żadną maską Katie, oby więcej takich płyt. Katie z płyty na płytę rozwija się wokalnie i tekstowo. Muzycznie też każda kolejna płyta jest lepsza. Parafrazując sławne zdanie: Katie Melua i jej muzycy idźcie tą drogą :). 

Spis utworów: 

1.Never Felt Less Like Dancing 
2.Sailing Ships From Heaven 
3.Love Is A Silent Thief 
4.Shiver and Shake 
5.The Love I'm Frightened Of 
6.Where Does The Ocean Go? 
7.Idiot School 
8.Mad,Mad Man 
9.Chase Me 
10.I never Fall 
11.I Will Be There  

P.S Za niedługo recenzja nowej Edyty Bartosiewicz, oraz wpis kompletnie nie związany z muzyką :)

piątek, 2 sierpnia 2013

EZU cz.11

Z racji, że Recenzja się trochę opóźni, kolejna część Igoropedii :D

Dziś, pokrótce przedstawię wam łódzką grupę... Rezerwat

Grupa powstała w 1982 w Łodzi. Jak to bywało w tym okresie, grupa prawdopodobnie powstała w wyniku chęci buntu ludzi przeciwko władzy i systemowi. Rezerwat zadebiutował w 1982 na festiwalu Rockowisko w listopadzie. Pierwsze oficjalne nagrania powstały w 1983 r. Powstały utwory 'Obserwator' i 'Historia'.
Płyta o jakże oryginalnym tytule 'Rezerwat' powstała w 1984. Płyta utrzymana jest w klimatach nowofalowych, bliskim dokonaniom Republiki, Brygady Kryzys czy wczesnemu Lady Pank. Najbardziej znany utwór( no dobra jedyny znany) zespołu powstał w 1985. Utwór 'Zaopiekuj się mną' jest znany do dziś, i był wykorzystany w filmach 'Pręgi' i 'Co lubią tygrysy'. Na samym początku, grupa starała się być niezależna, grać alternatywną muzykę. Starali się łączyć nową falę z rockiem. Ale z biegiem czasu zdecydowali się "popłynąć z nurtem" i grać typowy mniej ambitny pop ( podobnie jak Wilki czy jeszcze później nawet Lady Pank). Rezerwat w latach popularności często gościł na liście przebojów trójki( wtedy kiedy lista była kultowa, teraz jest może trochę mniej). Obecnie Rezerwat znajduje się na całkowitym obrzeżu show-biznesu i muzyki. W 2009 roku( prawdopodobnie, internet milczy na ten temat) wydali płytę 'Dotykaj, która przeszła jednak bez echa. Liderem i głównym kompozytorem zespołu jest Andrzej Adamiak, wokalista, autor tekstów i gitarzysta basowy. Przez zespół przewinęło się sporo muzyków, m.in: Wiktor Daraszkiewicz(obecnie Proletaryat), Bartek Papierz(Ich troje, Plichowski Band, Tatiana Okupnik), Krzysztof Patocki( Perfect, Bracia, Human, Edyta Bartosiewicz). Ciekawostką jest, że obecnie gitarzystą zespołu jest znany z Mam Talent i Voice of Poland Bartek Grzanek.

Zespół mogę śmiało polecić, szczególnie kawałek 'Zaopiekuj się mną', który jest świetną kompozycją, z niebanalnym tekstem. Szkoda trochę, że zespół nie został przy klasycznym rocku, tylko popłynął z nurtem lat 90 i zaczął grać POP.

niedziela, 16 czerwca 2013

Eric Clapton w Łodzi 7.06.2013

Ciepłe, piątkowe popołudnie. Już w pociągu (zapchanym i niezbyt czystym jak to polskie PKP), którym jechałem do Łodzi, było czuć tą atmosferę wyczekiwania na wieczorny koncert. Po krótkim spacerze z dworca pod Atlas Arenę, trzeba było odstać swoje pół godziny w kolejce( długości takiej jak nie przymierzając za komuny po jakiś deficytowy towar), ale chwilę po 18 ochroniarze otworzyli bramki wejściowe i zaczęli wpuszczać do środka.  Ku mojemu zdziwieniu wszystko odbyło się bardzo sprawnie, po jakiś 10-12 minutach byłem już w środku hali. Co ciekawe chyba po raz pierwszy na tego typu imprezie  nie sprawdzali ani toreb ani reklamówek ani plecaków( przynajmniej według mojej wiedzy). Sprawdzali tylko bilety. Bilet zakupiłem na płytę, ku mojej radości znalazłem miejsce tuż obok barierki rozdzielającej miejsca na płycie i Golden Circle. Moja radość niestety nie trwała długo.  Jakiś prawie 2- metrowy( jak skakał podczas koncertu miał prawie 3 metry :D) olbrzym uwiesił się na barierkach, skutecznie zasłaniając dużej ilości ludzi scenę. Nikt nie był w stanie mu wyperswadować żeby przeniósł się gdzie indziej. Na szczęście koncert był również pokazywany na telebimach z boku sceny. I stąd prośba do ludzi, których natura hojnie obdarzyła wzrostem- dajcie żyć i delektować się koncertem innym i znajdujcie sobie miejsca gdzieś z boku, a stoicie jak Grzegorz Rasiak  jak drewno i zasłaniacie wszystkim widok.


Koło 19 30 na scenie pojawił się support Claptona-Andy Fairwhather..Andy Fairweather Low jest jednym z najbardziej charakterystycznych walijskich artystów - wokalista, gitarzysta i autor piosenek w jednym. W latach 60. był frontmanem i gitarzystą popularnego zespołu Amen Corner.Wspierał muzycznie i wokalnie największych brytyjskich muzyków m.in. eks-Beatlesa George'a Harrisona na jego albumie "Live in Japan", Erica Claptona podczas tras koncertowych i na płytach takich jak "Unplugged" czy "Back Home" oraz Rogera Watersa m.in. podczas światowej trasy "In the flesh". Support był strzałem w dziesiątkę. Dali świetny, energetyczny koncert. Wszystko po prostu ze sobą grało. Świetni instrumentaliści, bardzo dobry wokal. Wszystko zagrane z niezbędną odrobiną humoru. Muzycy idealni. Po ostatnim utworze tegoż zespołu wszyscy nerwowo zaczęli wyczekiwać na clue tego wieczoru- Erica Claptona. Mistrz gitary nie kazał na siebie długo czekać. I już po niespełna dziesięciu minutach pojawił się na scenie. Wejście Claptona na scenę poprzedziło efektowne wejście pod sufit operatorów od światła. Fajnie to wyglądało.Eric najpierw sięgnął po 'Hello My Friends" z płyty No Reason to Cry(1976). Fajny energetyczny kawałek, zagrany na koncercie bardziej rockowo niż płycie. Fantastyczna partia klawiszy i ładnie śpiewające panie w chórkach dodały uroku temu dobremu utworowi. Jako drugi zameldował się utwór 'My Father's Eyes'.  Ważny dla Claptona utwór ( inspiracją było to, że tak naprawdę nigdy nie spotkał swojego ojca, aż do jego śmierci w 1985. ) co było widać. Utwór, zagrano bardziej w wersji... reaggae niż blues-rockowej.  Słychać było te emocje w głosie giganta gitary podczas śpiewania tego utworu. Bardzo prawdziwa i dobra piosenka.  Może Stać się jedną z moich ulubionych, to na pewno. Trzecim zagranym utworem było 'Tell the Truth' z płyty zespołu Claptona Derek and The Dominos pt. 'Layla and Other Assorted Love Songs' (1970). Typowo bluesowy utwór z namolnym rifem w tle. Bardzo dobrze zagrany, z kapitalnymi solówkami gitarzystów a szczególnie Erica. Słychać też w tym utworze, że Clapton również wokalnie jest w wybitnej dyspozycji. Następnie zameldowało 'Gotta Get Over" z nowej płyty- "Old Socks". Zaśpiewana inaczej niż na płycie, bez Marii Stevens(vel. Chaka Chan).  Ponownie Clapton dał się ponieść gitarze, i zagrał genialną partię gitarową. Wielkie brawa również dla genialnych klawiszowców z zespołu Claptona, którzy byli cały koncert cichymi bohaterami drugiego planu.  Kolejnym zagranym utworem był 'My Woman Got a Black Cat Bone'- cover Hope'a Wilsona.  Utwór, który szczerze mówiąc nie zapadł mi w pamięć, od typowy bluesik do pobujania się do rytmu. Ale zagrany świetnie. Następnie Clapton znów sięgnął po utwór Derek and The Dominos, tym razem poGot to Get Better in a Little While. Fajny rockowy numer, do szalenia pod barierkami. Tradycyjnie u Clatpona wybitnie zagrany. Zagrany w wersji krótszej niż na płycie( gdzie trwa ponad 13 minut!). następnym numerem, które słuzył głównie poskakaniu i pobujaniu się przy barierkach był 'Come Rain or Come Shine' B.B.Kinga. Można było się rozpłynąć w muzyce, i genialnej grze instrumentów przy tym utworze. Fantastyczna Nostalgia. Jak zawsze w utworach B.B.Kinga. Dalej mieliśmy kapitalne'Badge' z repertuaru Cream (rok 1969). Utwór napisany przez Claptona razem z George Harrisonem. Byłem pod wrażeniem, jak to wszystko idealnie do siebie pasuje, jak to wszystko ze sobą gra. Wtedy też Eric powiedział po raz drugi jakże lakoniczne i wiele mówiące 'Thanks you Very Much'. Eric nie był zbyt rozgadany podczas koncertu. Ktoś kiedyś powiedział, że to jest maszyna do grania. I idealnie go podsumował. Clapton nie angażuje się w długie przemowy, tylko robi to co potrafi najlepiej czyli genialnie gra. Następnie zagrano 'Driftin' Blues' z repertuaru Johnny Moore's Three Blazers . Świetnie zagrany akustyczny blues który jeszcze świetniej brzmiał na koncercie. Słychać było, że Clapton się świetnie bawi w tym utworze. Następnie Clapton zaczął "wyciągać z rękawa" największe hity. Na pierwszy poszła Layla, w genialnej, kameralnej akustycznej wersji. I bardzo niemrawa dotychczas publiczność na trybunach wreszcie się ożywiła. Bardzo mi się podobała ta wersja Layli, była bardzo zagrana przede wszystkim. Uwielbiam ten 'namolny riff' z tego utworu :). Następnie zagrano It Ain't Easy ( To love somebody) z repertuaru Paula Carracka. Szczerze? Mi się ten utwór niezbyt spodobał. Ot tak, idealny do grania wt tle. Ale nic po za tym. Następnie Eric wyciągnął znów jeden z największych hitów - 'Wonderful Tonight', również w akustycznej wersji. Publiczność zrobiła fajny klimat, wyciągając zapałki lub świecąc komórkami, jednocześnie śpiewając razem z gwiazdą dzisiejszego koncertu. Utwór zagrany został świetnie, przez chwilę wpatrywałem się w scenę jak urzeczony, i chwilę mi zajęło dojście do siebie :). Następnie Clapton zagrał : Lay Down Sally, Blues Power, i Love in Vain( Robert Johnson). Trzy świetnie zagrane, przyjemne dla ucha utwory, które na długo zapadły mi w pamięć. I na koniec podstawowego seta znów 3 wielkie hity: wybitnie zagrane Crossroads ( z podziwem patrzyłem jak szybko można grać na gitarze), Little Quenn of Spades oraz Cocaine( Eric skończył utwór, i potem wrócił jeszcze raz aby ponownie zagrać refren- "She don't lie, she don't lie, she don't lie; Cocaine. ) Eric odpłynął kompletnie w solówce, co było świetne, widać było że muzyka jest dla niego całym światem. Świetnie również zagrał w tym utworze cały zespół Claptona, jego instrumentaliści są genialni. Każdy może się od nich uczyć tego niesamowitego feelingu. Chwilę póżniej Clapton i spółka wyszli na bis. I znowu wielki hit. Sunshine of Your Love zespołu Cream. To była wielka gitarowa uczta. Fantastycznie zagrany utwór, z genialną solówką Claptona. Ostatnim utworem koncertu był cover Joe Cockera- High Time We Went. Również gitarowa uczta. Na scenę wyszedł również zespół supportujący Claptona. To było jedno wielkie gitarowe szaleństwo. I trochę szkoda, że ludzie zaczęli wychodzić od razu jak Eric znikł za kulisami. Mam nieodparte wrażenie, że wyszedłby jeszcze raz.



Podsumowując, Clapton to Maszyna Emocji i genialnej gry na gitarze. Fantastyczne przeżycie, fantastyczny koncert, fantastyczne podsumowanie 50 lat gry na scenie Claptona. Takie coś, można przeżyć tylko raz w życiu.





piątek, 26 kwietnia 2013

Sylwia Grzeszczak- Sen O Przyszłości (2011)

Jakieś półtora roku temu, będąc w domu słuchałem RMF FM(osobiście ta stacja nie oferuje prawie nic ciekawego muzycznie, i nie lubię jej) usłyszałem jeden z utworów tej artystki  piosenkarki. Nazywał się "Sen o przyszłości". Byłem pod wrażeniem głosu wokalistki. Ściągnąłem płytę. I cała sympatia i przekonanie do Sylwii wzięła w łeb. Płyta nie oferuje kompletnie ani muzycznie, ani tekstowo. Sylwia próbowała zrobić płytę w klimacie RN'B/Pop-Rock. Więc płyta z góry była skazana na niepowodzenie. Tzw. białe Rn'b nie ma w ogóle racji bytu. Za tę muzykę powinni się brać tylko i wyłącznie po drugiej stronie oceanu. Stworzyła piosenki idealnie do soundtracku w różnego rodzaju telenowelach. Ta artystka w ogóle nie wykorzystała mocy swojego głosu. Albo bała się że zaliczy taką samą wpadkę jak na festiwalu w Opolu w 2012r. ( zrobiła rzecz niebywałą- fatalnie zafałszowała wyjęczała pod nosem swoją piosenkę, kompletnie nie wchodząc w tonację, aż do wejścia pełnego instrumentarium).

Na płytę " Sen o przyszłości" składa się 11 piosenek. 10 po Polsku, jedna po rosyjsku, jako utwór dodatkowy. Najlepszy na płycie, jest singiel tytułowy z płyty. Jest to w miarę zgrabna pioseneczka. I tekstowo, i kompozycyjnie. I to właśnie jedyny pozytywny aspekt tej płyty. Kolejna piosenka- "Leć" tekstowo to tzw. naiwny europop( "jestem silna", "dam radę" i tym podobne banały). Kompozycja fortepianowa, ze smykami, i chórem w tle, który tylko przeszkadza.  W trzecim z kolei utworze- "Karuzela" artystka ta postanowiła zabawić się w poetkę, i zaatakować nas metaforą( "kręcimy się jak na karuzeli"). Konia z rzędem temu, kto zgadnie co poeta miał na myśli. Kolejno na płycie, mamy utwór "Bajka". Podobnie jak w "leć", piosenka typu Euro-pop( zostań przy mnie, taki trudny jest świat, bez ciebie nie istenieje- i tym podobne komunały). No że ja nie mogę- jak mawiała jedna z moich koleżanek. Tego po prostu nie da się słuchać. Mimo najszczerszych chęci.  Mimo szczerych chęci, nie dałem  rady przebrnąć przez tą okropną płytę i ostatnie 6 kawałków. Mimo całej sympatii do Sylwii. Mimo tego wszystkiego, mam nadzieję, że pisanie płyt zostawi komu innemu. I że popracuje trochę nad techniką, bo moc głosu to nie wszystko. I że będzie śpiewała utwory, pisane tylko dla niej.

Ocena płyty: zaszczytne 0.1/10  

W kolejce do recenzji, czeka kolejna "wybitna" artystka piosenkarka śpiewaczka określająca się jako "Pani Galewska". Mimo że wydała debiutancką płytę, już nazwała ją "the best of" :D. Zapowiada się intrygująco.

poniedziałek, 18 marca 2013

Myslovitz- Sun Machine(1996)

Był rok 1996. W Polsce rząd tworzy Włodzimierz Cimoszewicz, a Alice in Chains wydaje płytę
unplugged.  Zespół Myslovitz jest rok po wydaniu nie do końca przekonywującej płyty "Myslovitz", postawił się jednak  zrehabilitować się następną płytą. I tak 17 września 1996 roku wydano "Sun Machine".  Podobnie jak na poprzedniej płycie Artur Rojek i spółka zamieścili na płycie 11 utworów. Płytę otwiera energetyczne "Peggy Brown", z tekstem momentami... erotycznym. W oryginale utwór ten śpiewał Turlough O'Carolan. Dla zespołu z Mysłowic tekst przetłumaczył Ernest Bryll. Utwór opowiada o nieszczęśliwej miłości muzyka do Margaret Brown, która odrzuciła jego miłość i wyszła za mąż za innego mężczyznę.
Kolejnym utworem jest Blue Velvet, zagrane na płycie bardzo w stylu powstałego wiele lat później... Happysadu.W utworze zwraca uwagę genialna gra gitarzystów(Artur Rojek, Wojtek Powaga i nowo przyjęty do zespołu Przemek Myszor) , który wznieśli się na wyżyny swoich umiejętności. Blue Velvet, jak ja dla mnie jest apelem do dziewczyny, ażeby wreszcie pokochała autora piosenki.Zwraca uwagę również dramatyczny wrzask Artura pod koniec utworu, który dodaje dramaturgii tej świetnej piosence. 
Jako trzeci na płycie melduje się utwór "Z twarzą Marylin Monroe". Utwór jest swego rodzaju pieśnią pochwalną na cześć niewątpliwie pięknej aktorki. Tekst gloryfikuje Monroe, uznaje ją za ideał kobiety. Mało kto wie, że Marylin w teledysku zagrał... Andrzej Chyra. Należą się więc oklaski dla charakteryzatorów na planie teledysku, za praktyczną niemożliwość odgadnięcia kto kryje się pod twarzą Monroe. Następny utwór "Jim Best", jest swego rodzaju przerywnikiem na płycie, zdecydowanie najsłabszym utworem z "Sun Machine", tekstowo też dosyć banalnie. Jedynie nie można się przyczepić (po raz kolejny!) do gitar. Następny utworem jest "Amfetaminowa siostra". Powiem szczerze, uwielbiam takie nie jednoznaczne teksty( vide "Długa droga w dół" Happysadu).  W utworze tym główną rolę odgrywają Jacek Kuderski na basie wraz z fenomenalnym Arturem Rojkiem na wokalu. Sam utwór pod koniec robi się bardzo Doorsowski, psychodeliczny. Następny kawałek to"Pierwszy raz( z Michelle J.)". Opowiada o miłości( jak każdy track z tej płyty). Tym razem pisany jest z perspektywy obserwatora miłości młodego chłopaka przeżywającego swoją pierwszą miłość. I tekst jest tym co zatrzymuje przy tym utworze, bo instrumentalnie w tym utworze jest szczerze mówiąc średnio. Dalej mamy "Bunt Szesnastolatki". Opowiada w bardzo ironiczny sposób o wszystkich "młodzieńczych miłościach". Ta piosenka może pozwolić złapać wszystkim zakochanym nastolatkom dystans do miłości. Piosenka może robić za hymn wszystkich nastolatek których okres dojrzewania przypadł właśnie na lata 90. Instrumentalnie też jest bardzo fajnie, z dużą energią. Co ciekawe utworu nie śpiewa Rojek a basista zespołu- Jacek Kuderski. Drugim takim z przerywników, tym razem fajnie zagranym( ewidentnie w stylu blues-rocka) jest Funny Hill. Tekstowo jest średnio,tekst opowiada o dziewczynie zwanej Funny Hill właśnie. Dalej w kolejności mamy cover Czerwonych Gitar- "Historia jednej znajomości". Kompletnie prze-aranżowany i zagrany  inaczej w oryginale. Zdecydowanie bardziej klimatycznie. W połączeniu z aksamitnym i ciepłym głosem Artura(akurat w tym utworze), i jego znakomitą grą na gitarze, wychodzi cover idealny. Można odpłynąć przy tym utworze, to mocny fragment płyty. 10 trackiem na płycie jest "Good Day My Angel". Zdecydowanie najlepsza i najbardziej rozbudowana kompozycja na płycie, z genialną partią klawiszy w tle. Ale to nie one tu są na pierwszym planie. Utwór to popis Jacka Kuderskiego i  Iana Harrisa, śpiewającego a raczej recytującego ten utwór. Pod koniec utworu robi się psychodelicznie tak jak w "amfetaminowej siostrze". Wykorzystano też świetny efekt "rozstrojonych gitar". Płytę Zamyka "Memory of a Free Festiwal", cover utworu Davida Bowiego. Z tego utworu pochodzi tytuł płyty- Sun Machine. Jest najkrótszy na płycie, trwa 1:24 min. I jest ładnym nawiązaniem do całej płyty. 

Podsumowując, "Sun Machine"to jedna z najlepszych i najdojrzalszych płyt Myslovitz. Do zaczęcia fascynacji zespołem- idealna. I tak, mogę to stwierdzić. To jedna z najlepszych płyt rockowych końcówki XX wieku w Polsce. 

                                                                                                                     Końcowa ocena: 9.6/10  
P.S. przypominam raz jeszcze o muzycznychmaniakach na facebooku:  https://www.facebook.com/Muzycznimaniacyblogspotcom

niedziela, 17 lutego 2013

EZU cz.10

W dziesiątej części Encyklopedii Zespołów Ulubionych przedstawię prawdopodobnie jedyny polski zespół który idealnie potrafi połączyć gitarowe,rockowe brzmienia z niebanalnymi, gorzko-refleksyjnymi tekstami.
Przedstawiam wam.... Raz, Dwa,Trzy.



Zespół został założony w 1990 przez studiujących w Zielonej Górze: Adama Nowaka, Grzegorza Szwałka, Jacka Olejarza i Jacka Ograbka. Więc to Zieloną Górę można uznać za miejsce powstania zespołu. I niemal od razu odniósł duży sukces. Grupa wygrała 26. studencki festiwal piosenki w Krakowie. Zaprezentowali m.in: "Talerzyk", który do dziś jest jednym z najbardziej znanych utworów tej formacji. W lutym 1991 weszli do studia, i nagrali debiutancką płytę "Jestem Polakiem". Na płytę trafił m.in wspomniany wcześniej "talerzyk", oraz niektóre utwory które zaprezentowali podczas studenckiego festiwalu piosenki. W 1992 na Festiwalu Zespołów Rockowych w Jarocinie. W tym samym dzięki dofinansowaniu ówczesnych władz Zielonej Góry został nagrany 2 album "To Ja". Następne płyty, wydawane były niemalże regularnie co 2 lata. W 1994 roku został wydany trzeci album zatytułowany "Cztery", który przyniósł takie znane utwory jak: "żyjemy w kraju", 'W wielkim mieście", "I tak warto żyć" i "Pod niebem"(gdzieniegdzie błędnie jako" pod niebem pełnym cudów"). Można powiedzieć, że ten album był jednym z najbardziej przebojowych, przynajmniej do czasu wydania płyty' Trudno nie wierzyć w nic". W 1996 został wydany kolejny album pt "Sufit, moim zdaniem wśrod wszystkich wydawnictw zespołu najcięższy do słuchania, i może dlatego najmniej znany. Na albumie gościnnie zaśpiewała.... Marzena Rogalska, "gwiazda" TVP 2. Dla mnie ten album, nie jest do przesłuchania na jeden raz, nie trafiła do mnie w ogóle ta płyta ani tekstowo ani muzycznie. w 1998 zespół wydał płytę "Niecud", która przyniosła kolejny znany utwór- "Czarna Inez", przez niektórych uwielbiona przez niektórych deprecjonowana za dosyć, jakby to ująć... frywolny tekst. Dla mnie osobiście ta piosenka jest jedną z ulubionych. 28 lutego 200 roku ukazała się komplikacja największych przebojów zespołu zatytułowana "Muzyka z Talerzyka. . 29 lipca 2002 roku ukazał się album koncertowy grupy pt. "Czy te oczy mogą kłamać". Na wydawnictwie zarejestrowanym podczas koncertu w studiu koncertowym im. Agnieszki Osieckiej  w radiowej trójce  znalazły się interpretacje piosenek Agnieszki Osieckiej. W 2003 roku wydano kolejny, 6 album zatytułowany"Trudno nie wierzyć w nic", który przyniósł największe hity zespołu: "Jutro możemy być szczęśliwi", "Tak mówi pismo", "Nazywaj rzeczy po imieniu" oraz "Trudno nie wierzyć w nic", który jest jak dla mnie najlepszym utworem napisanych przez zespół. Płyta bez problemu pokryła się platyną. 24 września 2007 roku ukazał się album koncertowy zatytułowany Młynarski. Na wydawnictwie zarejestrowanym 10 czerwca tego samego roku podczas koncertu w studiu koncertowym radiowej trójki(Im. Agnieszki Osieckej) znalazły się interpretacje piosenek Wojciecha Młynarskiego. W 2010 roku po 7-letniej przerwie grupa wydała kolejny album studyjny zatytułowany " skądokąd", który przyniósł takie hity jak: "Z uśmiechem dziecka kamień", "Już", "Zgodnie z planem (może świt błyśnie)" i "Jego gest jego wzrok jego imię". Płyta sprzedała się w 30 000 egzemplarzach i uzyskała status platynowej. W 2010 ukazał się również 3 album koncertowy grupy- "Raz,Dwa,Trzy- dwadzieścia".

moja opinia o zespole: Najlepszy polski rockowo-poetycki zespół. Warto przynajmniej raz wybrać się na koncert zespołu i zasłuchać się w ich muzyce. Czekam z niecierpliwością na info o jakieś nowej płycie czy wydawnictwie.

Nagrody :
2003Piosenka roku ("Trudno nie wierzyć w nic")FryderykNagroda[17]
Album roku muzyka alternatywna (Trudno nie wierzyć w nic)Nagroda[17]
Wideoklip roku ("Trudno nie wierzyć w nic")Nominacja[17]
Wokalista roku (Adam Nowak)Nominacja[17]
Grupa rokuNagroda[17]
Autor roku (Adam Nowak)Nagroda[17]
Produkcja muzyczna roku (Trudno nie wierzyć w nic)Nagroda[17]
2008Wideoklip roku ("Jesteśmy na wczasach")Nominacja[18]
Wokalista roku (Adam Nowak)Nominacja[18]
Wydawnictwo Specjalne - Najlepsza Oprawa Graficzna (Młynarski)Nominacja[18]
Autor roku (Adam Nowak)Nominacja[18]
Grupa rokuNagroda[18]
Album roku pop (Młynarski)Nagroda[18]
2011Autor roku (Adam Nowak)Nominacja[19]
Grupa rokuNominacja[19]
Album roku piosenka poetycka (SkąDokąd)Nominacja[19]
Album roku piosenka poetycka (20 lat)Nominacja[19]
Piosenka roku ("Dalej niż sięga myśl")Nominacja[19]
Piosenka roku ("Już")Nominacja[

poniedziałek, 21 stycznia 2013

T.Love Old is gold (2012)

Długo, strasznie długo zabierałem się do przesłuchania tej płyty. Niby znajomi mówili że fajnie, niby wcześniej znałem jeden z utworów  z tego wydawnictwa, ale jakoś nie przychodziła mi ochota na nowy T.Love.
Old is Gold, jak się okazało po przesłuchaniu, jest jedną z najbardziej dojrzałych, i najmniej komercyjnych płyt Muńka i reszty. Jestem na 99,9% przekonany że żaden z tracków z tego dwupłytowego wydawnictwa, nie będzie grany w żadnym polskim radiu( z wyjątkiem trójki, gdzie na LP3, Lucy Phere radzi sobie całkiem nieźle ).
Na płycie znajdziemy niebanalne teksty, z muzyką w różnorodnym klimacie. Króluje rock i... country, co mnie zdziwiło od pierwszych przesłuchań, ale Staszczyk daje radę i głosowo i interpretacyj-nie  Jest to płyta na której jest tyle rock n'drolla ile nie znalazłem na kilku płytach rockowych gigantów razem wziętych(ale to już tradycja u chłopaków).
Słuchając płyty ma się wrażenie, że płyta nie została stworzona dla nas- słuchaczy, ale dla samych muzyków.  T.Love zrobiło płytę, która zadowala przede wszystkim ich samych. Młodsi słuchacze mogą być zawiedzeni.
Płyta to głównie refleksja nad światem, i ludzkim przemijaniem. Płyta jest smutna, cholernie smutna.
 Co zwraca uwagę to na pewno świetna realizacja dźwiękowa, i doskonałe brzmienie wszystkich instrumentów( wielka brawa dla Sidneya Polaka na perkusji!). Słychać również dobrą, a momentami wręcz bardzo dobrą dyspozycję głosową Muńka Staszczyka, który po tylu latach na scenie( 30 lat na scenie z T.LOVE!!!) nic nie traci ze swojego uroku, świetnej zdolności interpretacji i panowania nad głosem. Mój faworyt z płyty to z pewnością "Lucy Phere".
   Podsumowując, płyta wydana na 30-lecie zespołu jest gorzką refleksją na temat przemijania, i na pewno nie jest dla wszystkich. Na tym dwu płytowym wydawnictwie, każdy ze starszych słuchaczy zasłuchanych w T.Love znajdzie coś dla siebie. Płyta jak najbardziej godna polecenia, Muniek i reszta są cały czas w świetnej dyspozycji.




CD 1
  1. "Black and Blue"
  2. "Frontline"
  3. "Old is Gold"
  4. "Wieczorem w mieście - film"
  5. "Menora Bentz"
  6. "Syn marnotrawny"
  7. "Jak nigdy"
  8. "Mętna woda"
  9. "Tamla Lavenda"
  10. "Poeci umierają"
  11. "Stanley"
CD 2
  1. "Lucy Phere"
  2. "New York"
  3. "Ostatni taki sklep"
  4. "2005"
  5. "Moja kobieta"
  6. "Country Rebel"
  7. "Skomplikowany (Nowy Świat)"
  8. "Orwell Or Not Well"
  9. "Modlitwa"
  10. "Henry Kadzidło"
  11. "Jeśli boga nie ma tu  


                                                                                                             Końcowa ocena 9.8./10 

P.S muzycznimaniacy zawitali też na facebooka. Lajkujcie czy co tam chcecie :  https://www.facebook.com/Muzycznimaniacyblogspotcom

piątek, 4 stycznia 2013

Posumowanie roku 2012

Witajcie!

Jako, że od 4 dni mamy już 2013 rok, pora na małe podsumowanie 2012 roku.

Jeśli chodzi, o mój profil na last.fm pierwsza trójca słuchanych utworów jest identyczna jak w zeszłym roku.
Na podium znalazły się Myslovitz( 3 miejsce, 360 odtworzeń), Happysad (2 miejsce, 775 odtworzeń) i oczywiście Dżem, którego statystyki na moim profilu przewyższają wszystkich( 1 miejsce, 1 393 odtworzenia). Tuż za podium zainstalowało się T.Love( 264 odtworzenia). Najrzadziej słuchanym artystą, był Rusty Zinn( gitarzysta blues-rockowy, trochę dziwny, żyjący w swoim świecie).

Przechodząc do utworów, pierwsza trójka to: Happysad- Zanim Pójdę( 3 miejsce, 54 odtworzenia), Happysad- Nie ma Nieba( 2 miejsce, 56 odtworzeń) i Myslovitz- My( 1 miejsce, 61 odtworzeń). Co warte zauważenia, na najwyższym stopniu podium po raz pierwszy od bardzo, bardzo dawna nie znalazło się "Do Kołyski", które tym razem ostało się na 6 miejscu( 40 odtworzeń).

Co do płyt słuchanych przeze mnie w 2012 roku to, to podium: przedstawia się tak: Maciej Balcar-  Ogień i Woda (104 odtworzenia, 3 miejsce), Dżem-Muza( 136 odtworzeń),  Happysad- Nieprzygoda (197 odtworzeń, 1 miejsce). Jak widać, jedna z najlepszych płyt rockowych po 1990 roku, góruje wyraźnie nad innymi. Wątpię, aby to zmieniło się w przyszłym roku, chyba żeby Myslo lub Dżem wydali nową płytą studyjną, ale na to się nie zanosi.

Pora teraz na podsumowanie najlepszych płyt, zespołów, i artystów w 2012.
Jeśli chodzi o Polskę, to napewno warto posłuchać, nowej płyty Happysadu, która jest najbardziej dojrzałą płytą chłopaków ze Skarżyska. Umiejętnie mieszają alternatywę z rockiem i punk-rockiem  w najczystszej
postaci. Warto też posłuchać nowego wydawnictwa Dżemu. Legenda polskiego blues-rocka, zaprezentowała się dla odmiany w odsłonie Symfoniczniej, i po raz kolejny potwierdziła, że nie ma sobie równych jeśli chodzi o solówki gitarowe i emocje. Fajnie patrzeć, jak Maciek jest z koncertu na koncert coraz lepszy. Beno w  wywiadzie dla któreś z regionalnych pism, wspomniał że czas myśleć o nowej płycie studyjnej. Oby na myśleniu się nie skończyło. Ciekawą propozycją, jest też debiutancka płyta Meli Koteluk, która zaskakuje fenomenalnymi aranżacjami. Nie mogę ukrywać również, że uwielbiam jej barwę głosu. Oby się nie zmieniała,   to będę wiernym fanem. Podobnie mogę napisać przy płycie Kamila Bednarka( Think About Tommorow, jest fantastyczne!). Ale tradycyjnie, każda wydana płyta Hey, jest płytą roku. Nie inaczej było tym razem, Do Rycerzy, do szlachty do mieszczan, jest zdecydowanie najlepszą polską płytą rockową. Równać się z nią może tylko nowa płyta Acid Drinkers.
Natomiast poza granicami kraju, warto odnotować całkiem pozytywny powrót  The Stranglers po 6 latach (całkiem fajna płyta swoją drogą, warto przesłuchać). Całkiem okej, była też płyta Neila Younga. Ale najlepsze wydawnictwa były dziełem zespołu Green Day, do którego się przekonałem dzięki najnowszym wydawnictwom, a to już coś :D. Płyta Alicji Keys, jest bardzo klimatyczna, uwielbiam Alicję jako artystkę, i piosenkarkę. Można też odnotować powrót No Doubt, z Glen Stefani na wokalu.



Skoro napisałem, o wydawnictwach na które warto zwrócić uwagę, to trzeba też napisać o tym, o czym jednak warto zapomnieć. Zupełnie nie porwała mnie płyta Muse, która utwierdziła mnie w przekonaniu, że jest to zespół, tylko przeciętny. Kompletnie nieudaną płytę, zaprezentowała też, nad czym ubolewam wydała Tanita Tikaram. Płyta nadaje się do słuchania tylko przez najzagorzalszych fanów, jest bardzo męcząca. Mam nadzieję, że kolejne jej wydawnictwa będą na poziomie, na który ją niewątpliwie stać.

uff rozpisałem się :). Następny wpis, to prawdopodobnie dawno już zapowiadana recenzja nowej płyty T.Love.