poniedziałek, 24 listopada 2014

Bo jak już stawiać to z rozmachem, czyli jak to się robi w Sieradzu.

Dziś bardziej lokalnie, ale myślę że temat rozśmieszy wszystkich, bo czegoś takiego dawno nie widziałem.

O absurdach urzędniczych czytałem i słyszałem już wiele. Myślałem, że mało już mnie może zaskoczyć. Jednak nasz nieco absurdalny kraj, szybko wyprowadził mnie z błędu. W Sieradzu na jednej z ulic na odcinku 50 metrów postawiono... 14 latarni.
  Mieszkańcy ulicy Podrzecze, na oświetlenie czekali lata. Urzędnicy byli nieugięci, ale w końcu zgodzili się na inwestycję. I postanowili postawić latarnie. Jakież było zdziwienie mieszkańców gdy na krótkim odcinku zaroiło się od lamp. I nie stoją one w takim miejscu aby nie przeszkadzały mieszkańców. Postawiono je na podjazdach do posesji czy na środku chodnika. Aż się ciśnie pytanie kto inteligentny inaczej zezwolił na takie coś?  Mieszkańcy narzekają, że znajdującą się trochę dalej ulica Podzamcze nie ma już oświetlania, a jest to okolica niebezpieczna- według mieszkańców dochodzi do napadów. Sieradzanie skarżą się też: często trzeba uważać jak się wychodzi z podwórka bo można zderzyć się z latarnią. Nie mówiąc już o sytuacji, gdy trzeba wyjechać samochodem z posesji. Nie każdy jest Hołowczycem żeby manewrować pomiędzy przeszkodami. Urzędnicy się tłumaczą, że większa ilość lamp o mniejszej mocy to o oszczędność. Używają również argumentu, że to zostało zaplanowane przez specjalistę. 'Uwielbiam' takie sformułowania. Tak wymyśliły 'mądre głowy' i tak musi być. Według urzędników to nie było widzimisię projektanta, widocznie musiał tak postąpić.
Bareja wiecznie żywy, czekam z niecierpliwością na dalszy ciąg sprawy. Bo dalszy ciąg będzie na pewno.
Więcej zdjęć, i materiał filmowy: http://www.tvn24.pl/las-latarni-wyrosl-w-sieradzu-tu-jest-az-gesto-od-slupow,491817,s.html


Do tej sytuacji pasuje jak ulał, ta scena z filmu 'Miś: https://www.youtube.com/watch?v=PgCcsXJAga0

poniedziałek, 10 listopada 2014

Marit Larsen- When The Morning Comes(2014)

Sięgając po nowe wydawnictwo od Marit liczyłem na to, że spróbuje czegoś innego. Na to, że nowa płyta nie będzie odbiegała poziomem od płyty 'Spark' wydanej w 2011.
  Niestety płyta o wdzięcznej nazwie 'When The Morning Comes' nie jest udana. Słuchając tej płyty, cały powtarzałem : 'to już słyszałem', 'to nic nowego'. Pod względem muzycznym Larsen cofnęła się do pierwszej płyty. Kompozycje są po prostu nudne. Proste utworki, ale melodia nie zostaje w głowie. A to dla mnie duży minus każdej płyty.  Dla porównania takie 'What If ' z poprzedniej płyty, pamiętam i potrafię zanucić do dziś. Utwory z nowej płyty, nie zostają w głowie nawet  po 10 czy 11 przesłuchaniu. Pod względem aranżacji płyta również nie należy do czołówki. Tekstowo tym razem przeciętnie, a tekst ' I don't want to talk about it' to kwintesencja naiwności tekstów rodem z nurtu tzw. euro-popu lat 90, który królował na MTV czy VIVIE. Mam takie nieodparte wrażenie, że Marit po prostu wydała płytę, żeby o niej nie zapomniano. Ona utworów z tej płyty nie czuje. Nie słychać w tym zaangażowania, ani serducha.
    Wolę żeby wydawała płytę raz na 6-7 lat ale żeby to było JAKIEŚ. Ta płyta jest idealna do grania w tle, tak aby coś grało w tle. Jedyne co fajne to ten kapitalny, bardzo dziewczęcy głos Marit. Głosowo jest w najwyższej formie, ale na płycie coś nie zagrało. Można się było poczuć jak wyborca PO. Najpierw ogromny entuzjazm a potem jedno wielkie, ogromne gó... rozczarowanie. Swoje dołożyła też promocja płyty, a raczej jej  brak na naszą część Europy.    Płytę mogę polecić tylko fanom Marit. W Skandynawii pewnie to się sprzeda, w pozostałych częściach świata raczej nie.

                                                                                              ogólna ocena: 2,2/10